Makaron z kurczakiem, szpinakiem i fetą, czyli jak diety potrafią zrujnować odchudzanie

Zauważyłam taką tendencję, że człowiek, jak tylko przechodzi na dietę, zaczyna być ekspertem w zdrowym odżywianiu. Dyskutuje na temat walorów zdrowotnych kaszy jaglanej, opowiada o negatywnych konsekwencjach jedzenia owoców po 17-stej, czy wychwala zalety chudego twarogu w procesie budowania tkanki mięśniowej.

Ale jak tylko przychodzi kryzys i wszystkie zasady diety idą w kąt, wracamy do starych nawyków - kabanosów i piwa o 22-giej. Frytek do każdego obiadu. Braku warzyw w większości posiłków w ciągu dnia, a czasem nawet braku większości posiłków.

Dochodzi do tego zwykle w banalny sposób - skusiliśmy się na jednego malutkiego gryza ulubionej kiełbasy, babcia sterroryzowała nas urodzinowym plackiem z kruszonką, akurat wypadł Tłusty Czwartek. Jedno małe odstępstwo od diety zwykle wpędza nas w takie poczucie winy, że mówimy sobie: "A co mi tam" (tak nawet psychologowie nazywają ten efekt) i zjadamy 4 razy tyle, ile zjedlibyśmy, gdybyśmy wcześniej nie byli na diecie.

Traktowanie diety w kategoriach "wszystko albo nic" może być na początku nawet dobrą zabawą - bawimy się w kotka i myszkę sami ze sobą, dbając o to, żeby nie zabrakło nam wrażeń (rekordziści zaczynają i kończą diety kilka razy w ciągu dnia). Na dłuższą metę jest to jednak bardzo męczące, a nasze siły psychiczne nie są nieograniczone. Po jakimś czasie mamy dość odchudzania, a stres wynikający z nieakceptowania siebie i swojego ciała (nie dość, że grubi, to jeszcze nieskuteczni i niekonsekwentni) zajadamy kolejnym ciastkiem. Mechanizmy naszej samoregulacji zostają całkowicie rozchwiane, a my nie umiemy już żyć bez ciągłej huśtawki pomiędzy katorżniczymi restrykcjami, a całkowitym rozpasaniem.

A przecież nikt nie chce funkcjonować w ten sposób do końca życia - nie mogąc pójść ze znajomymi na kolację do miasta, uczestniczyć normalnie w uroczystościach rodzinnych, czy bez poczucia winy zjeść kawałek ciasta z okazji czyichś urodzin.

Wyrwać się z tego zamkniętego koła nie jest łatwo - wymaga to sporo pracy, ale jest to możliwe. Zacząć można od porzucenia trudnych do utrzymania restrykcji i skupienia się nad zdrowym odżywianiu - codziennie, pięć razy dziennie.

Dzisiaj przepis na zdrowy, sycący obiad, który można przygotować w 30 minut. Dostarczy nam sporej dawki chudego białka, zdrowych złożonych węglowodanów i dobrych tłuszczów, a do tego zawiera zielone liściaste warzywo - idealny posiłek dla zapracowanych i umęczonych dietą.

2 porcje, 1 porcja to ok. 537 kcal

100 g razowego penne
250 g piersi z kurczaka
100 g odtłuszczonej fety
300 g mrożonego szpinaku w liściach, rozmrożonego
1/2 cebuli 
10 czarnych oliwek
2 łyżki ziaren słonecznika
2 ząbki czosnku
1 łyżka oliwy
sól, pieprz, gałka muszkatołowa

Szpinak dobrze odciśnij z wody. Cebule pokrój w cienkie paski. Czosnek zmiażdż i posiekaj drobno. Słonecznik upraż na złoto na suchej patelni.

Na rozgrzaną oliwę wrzuć cebulę oraz czosnek i smaż 3-4 minuty. Dodaj mięso pokrojone w małą kostkę i smaż ok. 10 minut. Dodaj szpinak i duś jeszcze 10 minut. Pod koniec gotowania dodaj słonecznik i dopraw do smaku.

Makaron ugotuj według przepisu na opakowaniu (koniecznie al dente, będzie zdrowszy), zachowując kilka łyżek wody z jego gotowania. Wymieszaj makaron ze szpinakiem i mięsem, podlewając wodą, żeby danie nie było zbyt suche. Przed podaniem dodaj pokrojoną w kostkę fetę i posiekane czarne oliwki.


0 komentarze:

Prześlij komentarz