Łosoś na szpinaku z dzikim ryżem, czyli czego nie uczą nas diety

Jestem mamą prześlicznej, prawie trzyletniej blond księżniczki. Czasem łapię się na myśli, że ona już nie jest taka mała, jak mi się wydaje i że może w końcu powinnam przestać trzymać ją za rękę, kiedy biegnie po nierównej drodze. Pierwszy matczyny odruch to przerażenie, że "ona się przecież przewróci!". Ale potem przychodzi refleksja - jeśli zawsze będą ją chronić przed upadkiem, nie nauczy się sama sobie radzić...

A dlaczego piszę o tym na blogu psychologiczno-kulinarnym? Bo proces uczenia się dotyczy nie tylko małych dzieci, które mają do opanowania bardzo dużo różnych potrzebnych umiejętności. Dotyczy również dorosłych, którzy po dłuższym czasie podejmowania prób osiągnięcia i utrzymania wymarzonej wagi są zmęczeni tym, że nic im się nie udaje.

"Jak ja bym chciała przestać myśleć o jedzeniu...", mówią. Wydaje mi się, że wyrażać mogą w ten sposób potrzebę nabycia umiejętności związanej z nieświadomą samokontrolą odżywiania, jaką bardzo często mają osoby, które nigdy nie miały nadwagi. One wiedzą, kiedy chcą jeść, wiedzą, kiedy już nie chcą jeść, a jedzenie zajmuje w ich głowie tylko tyle miejsca, ile to potrzebne.

O pojęciu samokontroli już kiedyś pisałam - jest to swego rodzaju umiejętność, którą można opanować, co z reguły kosztuje nas trochę czasu i uwagi, ale daje bardzo dobre rezultaty w dłuższej perspektywie (bo jesteśmy jak to dziecko, którego mama już nie trzyma za rękę - sami potrafimy balansować na krawężniku). Proces nabywania tej umiejętności przenosi miejsce tej kontroli z zewnątrz (gotowy jadłospis, zalecenia dietetyka) do wewnątrz (sam wiem, ile mogę zjeść i nie jestem głodny po najedzeniu się).

Dlaczego więc tak łatwo ulegamy chęci uzewnętrznienia kontroli?

No właśnie. Bycie na diecie ma wiele zalet. Kiedy jesteśmy na diecie, ktoś za nas myśli, co mamy zjeść na obiad, ile to ma kalorii, czy jest zdrowe i czy się nam przysłuży. Podpowiada nam, jakie zakupy zrobić - dziś, jutro i za dwa tygodnie. Bardzo nam wygodnie, kiedy nie musimy sami zastanawiać się nad swoim odżywianiem.

Problem pojawić się może wtedy, kiedy z jakichś przyczyn przestajemy polegać na zewnętrznej kontroli: bo dieta stała się nudna, bo nam nie smakuje, bo jesteśmy gośćmi na weselu, bo mamy ciężki dzień. Gotowy jadłospis rzadko przygotowuje nas na sytuacje, których w życiu nie brakuje, a w których zastosowanie pozycji "dzień 16, piątek, parowany filet z dorsza z 30 g ryżu i surówką ze 100 g marchwi, 50 g jabłka i 1 łyżeczki oliwy" jest bardzo utrudnione lub wręcz niemożliwe.

Gotowe diety dają nam szybkie rozwiązanie, które działa w czasie, kiedy je stosujemy. Ale po ich zakończeniu często wracamy do starych nawyków żywieniowych, nie mając pojęcia, jak powinno wyglądać nasze normalne, zdrowe, codzienne odżywianie w czasie, kiedy się nie odchudzamy. Badania pokazują, że nawet do 95% osób, które korzystały z diety odchudzającej prędzej czy później wraca do wagi sprzed jej zastosowania, albo osiąga wyższą wagę niż przed dietą (tzw. "efekt jo-jo").

Jak sobie możemy więc radzić? Jak zmienić system ze sztywnego, gotowego jadłospisu, któremu albo całkowicie się podporządkowujemy, albo jesteśmy zupełnie zagubieni? Jak go uelastycznić i uwewnętrznić?

Z pomocą przychodzi nam wiedza: jak wygląda właściwie skomponowany posiłek, jakiej wielkości powinna być porcja dla jednej osoby, jakiej ilości tłuszczu mogę użyć do jej przygotowania itd. Czytajmy więc nasze przepisy ze zrozumieniem, zwracajmy uwagę na to, jakie proporcje poszczególnych składników w posiłku nam proponują i szukajmy informacji, jakie zamienniki możemy stosować, jeśli akurat świeżego szpinaku nie znajdziemy w sklepie. Dbajmy o nasze nawyki żywieniowe, bardziej niż o konkretne przepisy, bo zasad zdrowej diety jest stosunkowo niewiele i stosunkowo łatwo jest je wdrożyć w życie (5 porcji warzyw lub owoców jako przykład). A przede wszystkim - pozwólmy sobie na odrobinę luzu, w granicach rozsądku. Jeśli mamy na dzisiaj przewidzianego kurczaka, a marzymy o łososiu, przygotujmy go sobie, dbając o jakość i proporcje składników. A to, że jest trochę bardziej kaloryczny, zawsze możemy odbić sobie idąc na dłuższy spacer.

2 porcje, 1 porcja to ok. 571 kcal

300 g filetu z łososia
1 łyżka sosu sojowego
1 łyżka miodu
1 łyżka soku z cytryny
1 łyżka wody
300 g młodego szpinaku
2 ząbki czosnku
1 łyżeczka oliwy
1 łyżeczka masła
100 g mieszanki ryżu brązowego z dzikim

Filet z łososia umyj, dokładnie osusz i podziel na 2 porcje. W małej miseczce połącz sos sojowy, miód, sok z cytryny i wodę. Łososia włóż do głębokiego naczynia i zalej marynatą. Marynuj w lodówce pod przykryciem minimum 2 godziny.

Rozgrzej piekarnik do temperatury 200° Celsjusza. Wyjmij łososia z marynaty i przełóż do naczynia żaroodpornego. Piecz ok. 20 minut, co jakiś czas polewając pozostałą marynatą.

W tym czasie rozgrzej na głębokiej patelni masło i oliwę. Wrzuć na nią posiekany czosnek i smaż 1-2 minuty, często mieszając, żeby się nie przypalił. Dodaj dokładnie umyty i odsączony szpinak i duś, dopóki całkowicie nie straci kształtu (5-10 minut).

Podawaj z ryżem przygotowanym wg przepisu na opakowaniu.

2 komentarze: