Trochę inaczej niż zwykle, bo zwykle jedziemy do jakiegoś dużego miasta i zwiedzamy na potęgę, w tym roku postanowiliśmy dać sobie odpocząć. Miało być blisko morza, z temperaturą w okolicach pokojowej oraz w zasięgu lotu tanimi liniami z Wrocławia. I oczywiście z cudowną kuchnią.
Zbieg okoliczności spowodował, że wybraliśmy Normandię, przez co przed urlopem wszyscy patrzyli na nas jak na wariatów. Ale po urlopie to my patrzyliśmy w ten sposób na wszystkich - że jeszcze w Normandii nie byli.
Nie będę się rozwodzić nad tym, że nazwę swą Normandia zawdzięcza Wikingom, osiedlającym się tam od IX wieku. Nie wspomnę, jak to normandzkie wybrzeża portretowali mistrzowie malarstwa impresjonistycznego oraz jak te same plaże były świadkiem lądowania aliantów, które odmieniło bieg historii. Pominę też fakt, że Hawr, zniszczony podczas II wojny światowej, został odbudowany w duchu modernizmu i wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Dla nas najważniejszy był fakt, że Normandia oznacza trzy rzeczy: Camembert, mule i cydr.
Nie będę udawała, że podczas urlopu byliśmy na diecie. We Francji nie da się być na diecie. Jedyne co można zrobić, to naśladować Francuzów, czyli jeść małe porcje nie odmawiając sobie niczego, łącznie z deserem. A potem na piechotę do domu :-)
Będąc na wakacjach na francuskiej prowincji (bardziej wiejska jest już chyba tylko Bretania), należy pamiętać o kilku rzeczach.
- Restauracje nie podają pełnej karty dań przez cały dzień. Pomiędzy 12 a 14 zostanie nam zaproponowany lunch (do wyboru 2-3 rodzaje menu), następnie większość restauracji jest zamykana, by znów otworzyć się w porze kolacji, czyli po 18.30.
- Przy wyborze menu nie można wybrzydzać, zwłaszcza jeśli nie znamy francuskiego i zwłaszcza jeśli nie chcemy wydać na posiłek kwoty, za którą wyżywilibyśmy rodzinę w Polsce przez miesiąc. Menu w miejscowościach turystycznych (czyli 2-3 posiłki) to z reguły koszt 13-18 euro za osobę i zawiera przystawkę i danie główne lub danie główne i deser.
- Jesteście nad morzem, więc świeże ryby i owoce morza są w każdej karcie (dla mojego męża, który jest niepoprawnym antyfanem tych pyszności, to był ciężki czas, który łagodził jedynie dostęp do nielimitowanej ilości sera pleśniowego). Przyznam, że nie zawsze wiedziałam, co jadłam, ale zwykle było to pyszne.
- Przygotujcie się na atak widoków, które nawet trenerkę wszystkich Polek skonwertowałyby na dietę glutenowo-cukrowo-tłuszczowo-lukrową. Wybaczcie te zdjęcia tart cytrynowych, kolorowych makaroników i petit fours, obok tego nie da się przejść obojętnie.
- Francuska kuchnia do najlżejszych nie należy, można więc sięgnąć po sprawdzone wspomagacze trawienia ;-) Powstają z lokalnych jabłek i są dostępne w milionie odmian, a mowa oczywiście o calvadosie i cydrze.
Wspomnienia z wakacji spowodowały, że zrobiłam się odrobinę głodna, więc szybciutko zamieszczam pod spodem przepis inspirowany normandzką kuchnią - z polskich składników.
2 porcje, 1 porcja bez dodatków to ok. 249 kcal
250 g polędwicy wieprzowej
1 łyżeczka masła klarowanego
1 duża szczypta rozmarynu
1 duże jabłko
150 ml cydru
sól i pieprz świeżo mielone
Polędwicę umyj, dokładnie osusz i oczyść z błon oraz tłuszczu. Pokrój w plasterki o grubości ok. 1 cm. Każdy plasterek rozbij dłonią na cieńszy medalion (najlepiej nie używać tłuczka do mięsa, bo polędwica jest delikatna, wystarczą kostki naszych palców złożonych w pięść).
Na patelni rozgrzej masło i wrzuć mięso oprószone świeżo mieloną solą i pieprzem. Smaż z obu stron po 3-4 minuty do uzyskania złotego koloru. Dodaj pokrojone w plasterki jabłko, cydr i rozkruszone w dłoniach igiełki rozmarynu. Duś ok. 7-12 minut, aż jabłka zaczną się rozpadać. Jeśli sos zgęstnieje za bardzo, dolej odrobinę wody.
Podawaj z pieczonymi ziemniakami i sałatą z winegretem.






0 komentarze:
Prześlij komentarz