Sałatka z łososiem, winogronami i chipsami ziemniaczanymi, czyli dlaczego po ślubie się tyje (i o moim debiucie w prasie kobiecej)

"Skontaktowałam się z panią, ponieważ po lekturze pani wpisów widać, że lubi pani jeść". I tu mnie miała - oczywiście, że lubię, kocham wręcz! Jeść, gotować, serwować, przyjmować gości i przychodzić w gości. Ten krótki wywiad z autorką tekstu miał miejsce już parę tygodni temu, ale do kiosków trafił właśnie nowy numer miesięcznika Pani, w którym znajdziecie artykuł "Kilogramy szczęścia", a w nim kilka moich wypowiedzi.

Dlaczego po ślubie pary tyją - temat arcyciekawy, zwłaszcza dla tych, którzy w nadchodzącym właśnie sezonie ślubnym planują zmienić stan cywilny. Bo że tyją, to fakt stwierdzony naukowo. A im szczęśliwsi, tym tyją bardziej.

Pierwsze wnioski badaczy były niewesołe: po ślubie kończy się konieczność uwodzenia partnera, bo skoro przypieczętował związek własnym podpisem na odpowiednich dokumentach, nie trzeba się już starać. Dłuższa analiza materiału badawczego na szczęście poprawiła ten płaski obraz nowożeńców: może już nie tak intensywnie starają się o swoją atrakcyjność fizyczną, a także więcej pracują (żeby zarobić na dzieci i kredyty mieszkaniowe, notabene), rezygnując z aktywności sportowej, ale za to częściej stołują się w domu (a więc jedzą mniej kiepskiej jakości jedzenia na mieście), a także z większą regularnością pilnują przyjmowania zaleconych lekarstw.

Poślubny przyrost masy jest jednak faktem - pewne "singielskie" przyzwyczajenia odchodzą w niepamięć, bo para chce więcej czasu spędzać razem, często celebrując wspólne chwile, dogadzając sobie jedzeniem.

Jak więc można ustrzec się przed tą niepożądaną konsekwencją ślubnej przysięgi? Na początek zadbajmy o to, żeby nie przejąć od partnera niepożądanych nawyków - jeśli to my jesteśmy bardziej "fit", postarajmy się przekonać go do swoich przyzwyczajeń. Romantyczna kolacja przy świecach może być i smaczna, i zdrowa, i nie aż tak bardzo kaloryczna (może spaghetti con frutti di mare lub sałatka z szynką i szparagami?), a wspólny jogging/wypad rowerowy za miasto/spacer po parku (forma aktywności dowolna, wybrana wspólnie i dostosowana do możliwości oraz potrzeb obojga małżonków) równie atrakcyjną formą spędzania czasu, co leżenie na kanapie i chrupanie chipsów. Jeśli zaś jesteśmy tą mniej "fit" połówką, dajmy szansę partnerowi na pokazanie nam, że prozdrowotne zachowania mogą być łatwe, lekkie i przyjemne.

Po pełną wersję artykułu zapraszam do kiosków oraz do elektronicznej wersji magazynu. Miłej lektury!

Z tej okazji przepis na sałatkę, dzięki której młoda żona będzie mogła powiedzieć: "Chodź, kochanie, dzisiaj na kolację twoje ulubione chipsy!" ;-)

2 porcje, 1 porcja to ok. 311 kcal

100 g wędzonego lub pieczonego (bez tłuszczu w folii) łososia
250 g młodych liści szpinaku
100 g czerwonych winogron
20 czarnych oliwek 
1 czerwona papryka
1 łyżka ulubionego pesto 
2 średnie ziemniaki
1 łyżeczka oliwy
sól, pieprz świeżo mielone

Ziemniaki umyj, obierz i pokrój w bardzo cienki plasterki. Wrzuć do miski, dodaj oliwę i przyprawy, a następnie dokładnie wymieszaj. Piecz rozłożone jedną warstwą na wyłożonej papierem do pieczenia blasze przez 15-20 minut w 200°C, aż brzegi zaczną brązowieć.

Do łyżki pesto dodaj odrobinę wody, aby uzyskać konsystencję gęstego sosu.

Na talerzu rozłóż umyty i odsączony szpinak, pokrojone w cząstki winogrona (możesz też usunąć pestki) i oliwki oraz paprykę. Dodaj upieczone chipsy ziemniaczane oraz porwanego na kawałki łososia. Podawaj od razu polane sosem.

0 komentarze:

Prześlij komentarz