Mrożony jogurt bananowy z mango, czyli o pilatesie

Kiedy byłam młodsza, synonimem aktywności sportowej było dla mnie bieganie. Co prawda nienawidziłam biegać, ale wyobrażałam sobie, że pewnego dnia jakimś cudem to pokocham - wstanę, pobiegnę i nie będę mogła się już zatrzymać. Nieważne, że zadyszka dopadała mnie po dwóch minutach na bieżni - byłam przekonana, że to się zmieni i będziemy żyć długo i szczęśliwie, ja i moje buty do biegania.

Muszę przyznać, że ten moment właściwie nigdy nie nastąpił. Co prawda zadyszka już mnie tak nie łapie, ale miłość do tej aktywności jakoś nie przyszła. Mój problem ze sportem polega bowiem na tym, że po prostu zanim nie przepadam. Proszę, przyznałam się :-) Co nie zmienia faktu, że wiem, jak bardzo aktywność fizyczna jest istotna dla zdrowia, jak dobrze wpływa na wszystko - od układu krążenia, poprzez obniżanie ryzyka wystąpienia wielu chorób, po dobrostan psychiczny. Dlatego staram się sobie jakoś radzić z faktem, że wielkim sportowcem już pewnie nie zostanę (tutaj i tutaj więcej o tym, jak to zrobić). Szukam takich rodzajów aktywności, które mnie zainteresują na tyle, żeby uprawiać je przez dłuższy czas i które nie będą nadmiernie obciążać moich nie do końca sprawnych niestety stawów. Od dłuższego czasu w wolnych chwilach uprawiam slow jogging (nie mylić z bieganiem), o którym innym razem, a od ponad pół roku również pilates.

To system ćwiczeń, wynaleziony przez pana Pilatesa w pierwszej połowie XX-go wieku. Jego największą zaletą (a jeśli mnie zapytacie, kiedy leżę spocona na macie w dziwnej pozie, również i wada) jest to, że właściwie wykonywany, bardzo mocno angażuje mięśnie głębokie, również te dna miednicy (niezwykle istotne dla zdrowia i samopoczucia kobiety, jeśli wiecie, o czym mówię ;-) Całą masę ćwiczeń można wykonywać bez żadnego dodatkowego sprzętu - wystarczy mata, wygodny strój i bose stopy. I sporo samozaparcia, bo przy robieniu siódmej "deski" mam ochotę zamordować bogu ducha winną instruktorkę. Jeśli jednak wytrwamy w regularnych ćwiczeniach jakiś czas, zobaczymy efekty, np. prostszą postawę i mięśnie, które nie rosną "wszerz", a "wzdłuż" (kojarzycie modelki Victoria's Secret? O tym rodzaju mięśni mówię). Niestety ja nie wyglądam jeszcze jak Karlie Kloss (a nie obraziłabym się), ale staram się - fakt, że moje mięśnie nie bolą już po wszystkich ćwiczeniach, tylko po niektórych, jest dla mnie małym sukcesem :-)

Skoro ja znalazłam coś, co zaciąga mnie do fitnessklubu przynajmniej dwa razy w tygodniu, to znaczy, że każdy może. To nie musi być od razu trening do maratonu (nawet nie powinien być, jeśli do tej pory ćwiczyliście głównie mięsień piwny), to nawet nie musi być zumba, ani tabata, jeśli nie sprawiają Wam przyjemności. Oferta na rynku jest bardzo bogata, a i możliwości ćwiczenia samemu powiększyły się znacznie, od kiedy mamy Internet. Najważniejsze jest to, aby się ruszać, bo nawet jeśli osiągnięcie figury modelki jest dla nas tak samo odległe, co prezydentura Stanów Zjednoczonych, ruch i tak przyniesie pozytywne efekty - dla Waszego zdrowia i codziennego samopoczucia.

A dzięki regularnej aktywności fizycznej będziecie mogli bez wyrzutów sumienia pozwolić sobie na taki pyszny deser, jak własnoręcznie zrobiony mrożony jogurt - smacznego :-)

4 porcje, 1 porcja to ok. 220 kcal

300 g jogurtu greckiego
2 bardzo dojrzałe banany
1 mango
garść borówek
2 łyżki wiórków kokosowych

Banany pokrój na kawałki, mango obierz i pokrój w kostkę. Włóż do zamrażarki na noc. Wyjmij z zamrażarki, odczekaj kilka minut i zmiksuj, dodając jogurt. Miksuj do otrzymania kremowej konsystencji. Podawaj z prażonymi wiórkami kokosowymi i świeżymi borówkami.


0 komentarze:

Prześlij komentarz